[ Takie małe info, jeśli chcecie to do paru scen dobrałam podkład dźwiękowy ;) kliknijcie na "muzyka" żeby włączyć. Dajcie znać czy się podobało ]
Droga do kraju Żelaza z Konohy nie zajmowała więcej niż
dzień pieszej wędrówki, lecz obecne warunki pogodowe w tej mroźnej krainie
sprawiały, że dotarcie do celu było wyjątkowo uciążliwe nawet dla elitarnych
oddziałów shinobi.
-Pośpieszcie się! Nie mamy całego dnia. – krzyknęła kobieta
o białych oczach
-Włóżcie w to siłę waszej młodości! – dodał shinobi o
patykowatej budowie, biegł tyłem tuż obok niej, zwracając się do grupki za
nimi.
-Tak jest Rock-senpai, Hanabi-senpai! – odkrzyknęli chórem.
Lee usatysfakcjonowany puścił im jeszcze zawadiacki uśmiech i odwrócił się
-Jeśli jeszcze raz usłyszę coś o sile młodości to nie ręczę
za siebie.– warknęła cicho młoda kobieta – Czy on nie mógłby zachować powagi?
-Nie denerwuj się Sayame-chan. Mogło być gorzej. – rzekł
biegnący tuż obok młodzieniec – Na
przykład dorzuciliby do nas Mistrza Gaia – wzdrygnął się z udawanym
przerażeniem – Dwie Zielone Bestie Konohy w drużynie, gderające o sile
młodości, to byłoby dopiero, jak to mawia mistrz Shikamaru „upierdliwe”.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
-Ty to zawsze potrafisz mnie podnieść na duchu Asagi.
-Ach, miło mi to słyszeć.. – młody Jonin zarumienił się
lekko pod wpływem cudownego spojrzenia ciemnych oczu
-Zachowujecie się jakbyście byli na randce, a nie na misji
rangi S. – rzekł posępnym głosem Takashi. Biegnący obok Tai dodał:
-W sumie jeśli chcecie się sobą nacieszyć to możemy was po
drodze gdzieś zostawić. Sami poradzimy sobie z tymi z Ragnarok. – syn Raikage
był wyjątkowo pewny siebie.
-To, że przydzielili cię do tej ekspedycji nie jest powodem
do dumy. Myślisz, że jesteś tu z powodu swych zdolności młody? – odpaliła córka
Sakury z chytrym uśmieszkiem – Po prostu twój ojciec nie miał kogo wysłać, bo
wszyscy shinobi z waszej wioski byli w stanie, delikatnie mówiąc: „lekko
zdychającym” po wczorajszej zabawie.
-Ty! Nie waż się ubliżać wojownikom z chmury! Oni są
najlepsi! – krzyknął poirytowany nastolatek.
-Najlepsi w piciu to są muszę tym przyznać ci racje. Chyba
chcieli pobić rekord naszej Piątej Hokage – wtrącił Asagi z przekąsem – Żeby na
całą delegacje składającą się z chyba trzydziestu osób tylko z pięć nadawało
się względnie do działania… – pokręcił z dezaprobatą głową
-Uspokoić się! Zachowajcie czujność jesteśmy już na terenie
kraju Żelaza. – warknęła rozeźlona Hanabi – Wróg może się czaić wszędzie! –
grupa natychmiast zamilkła. Hyuuga westchnęła ciężko.
-Drużyna marzeń to nie jest. – mruknęła do Lee – Oby sobie
poradzili.
-Nie martw się są utalentowani i silni, przecież sama wiesz.
-Tak wiem, zdolności im nie brakuje. Jednak w starciu z potężnym przeciwnikiem brak
doświadczenia może przesądzić o przegranej.
-Bez obaw zrekompensują to swoja siłą młodości – rzekł uczeń
Gaia wyciągając kciuk z uśmiechem. Hyuuga westchnęła znowu tym razem nad
niepoprawnym optymizmem towarzysza z drużyny.
-Przeskanuje lepiej teren. – powiedziała Hyuuga, po chwili
wokół jej księżycowych oczu pojawiła się sieć żył i nerwów. Mimo, że kage
podali im dokładną lokalizacje miejsca zamieszczenia bariery to obawiała się,
że przez tą śnieżyce nie uda im się trafić do celu. Pogoda w kraju Żelaza była
wyjątkowo nieprzyjazna dla obcych. Siostra Hinaty miała nadzieje, że napotkają
jakiś patrol samurajów, którzy zawiadomią kwaterę główną o niebezpieczeństwie.
-Hanabi-san, a jak się trzymasz? – spytał z wyraźną troską
uczeń Gaia. Kobieta dobrze wiedziała o co ją pyta.
-Na pewno lepiej niż mój Haru.. Były u niego w odwiedziny i
teraz myśli, że to przez niego porwali Mikomi, a tamta mała jest w szpitalu.. –
zamilkła spuszczając oczy
-Na pewno uda się ją znaleźć. – zapewnił Lee
-Nie ma co, teraz musimy skupić się na misji. – kobieta
przetarła oczy i zaczęła przeszukiwać okolicę Byakuganem. Nagle przez jej ciało
przeszedł dreszcz.
-Niemożliwe.. – szepnęła. Przystanęła i skupiła wzrok w
jednym miejscu, lekko na prawo przed
nimi.
-Co się stało sensei? – spytał Takashi
-Naprzód szybko! – krzyknęła zrywając się do biegu w tamtym
kierunku – Przygotujcie się do walki!
Wszyscy puścili się biegiem za Hyuugą, która pośpiesznie
udzielała im instrukcji.
-Wygląda na to, że zdjęli już pieczęć, dostali się do
magazynu. Takashi wyślij psy niech sprowadzą posiłki jak najszybciej.
-O matko! – pisnęła Sayame. Wbiegli na polanę gdzie zalegały
zakrwawione ciała samurajów tworząc groteskowe szkarłatne pagórki, które powoli
pokrywały się śniegiem.
-Nie żyją. Nie pomożesz już im. – rzekła Hanabi. Grupa
zatrzymała się. – Teraz zachowajcie ciszę, są dwieście metrów przed nami, jest
ich dwójka. Raczej się nas nie spodziewają. Atakujemy po rozpoznaniu na mój
znak formacją B-2. Naprzód.
Shinobi zaczęli się skradać. Na szczęście wiatr im sprzyjał
maskując przypadkowe hałasy, a śnieg ograniczał widoczność. Dotarli na skraj
skalistego wąwozu, którego brzegi porastały karłowate sosny. W dole wiło się
koryto zamarzniętej rzeki. Po drugiej stronie w kamiennej podartej przez wiatr
ścianie ziało ciemne wejście do jaskini.
-To tutaj? – szepnął Tai pochylając się nad brzegiem
głębokiej na jakieś pięć metrów przepaści – Myślałem, że będzie lepiej
zamaskowane. – leżący obok na brzuchu Takashi chwycił syna Raikage za kołnierz
i wciągnął głębiej pod gałęzie lichej sosny.
-Durniu. Chcesz nas zdemaskować? – wysyczał mu ze złością do ucha – Przecież Hanabi-san powiedziała, że
zdjęli barierę więc wiadomo, że teraz jest na widoku.
Tai obrzucił towarzysza nienawistnym spojrzeniem, chciał mu
coś odpowiedzieć, lecz przy wejściu do jaskini coś zaczęło się dziać. Z
ciemnego wnętrza wyłoniła się kobieta w karmazynowym płaszczu, zaraz za nią
wyłonił się olbrzymi, brodaty mężczyzna.
-Ale wielkolud! Chyba większy od mojego ojca. – szepnął
podekscytowany Tai. Adrenalina zaczęła pulsować w jego żyłach, zaraz rozpocznie
się walka!
-Czekajcie! – Usłyszeli szept Hanabi – Zobaczymy co zrobią.
Tymczasem kobieta o niezwykle kościstej twarzy obrzuciła
wzrokiem wąwóz jakby coś wyczuwała. Shinobi zastygli w bezruchu.
-Lukan tak myślę, że powinniśmy zamknąć to wejście. –
stwierdziła z wrednym uśmiechem – Nie będziemy przecież ułatwiać życia tym
durnym shinobi.
-Wspaniały pomysł Hekate – olbrzym klasnął w dłonie z
entuzjazmem, odgłos jaki przy tym wydały jego ręce sprawił, że z kilku
sąsiednich drzew osunęły się czapy śniegu.
-Myślisz, że wystarczy im sił by postawić barierę z powrotem?
-Przekonajmy się. – odparł olbrzym. Wtedy z wejścia do jaskini
zaczęli kolejno wychodzić pięciu kage. Shinobi czatujący u brzegu wąwozu nie
mogli uwierzyć własnym oczom.
-Hanabi co się dzieje? – szepnął Lee – Co to ma być?
Przecież mówiłaś, że jest ich tylko dwójka.
-Nie wiem – rzekła cicho siostra Hinaty całkowicie zbita z
tropu – Nie widzę ich moich Byakuganem. Tylko dziwne błyski gdy na nich patrzę.
Bola mnie od tego oczy. –dodała ze złością
Piątka fałszywych kage tymczasem ustawiła się w półokręgu
przed wejściem do jaskini. Hekate zaczęła malować znaki stanowiące podstawę
pieczęci. Gdy skończyła kryształowi przywódcy wiosek zaczęli równocześnie
wykonywać sekwencje skomplikowanych pieczęci. Po chwili, w jednym momencie kage
uderzyli dłońmi o ziemie, na ścianie przed nimi pojawiły się czarne znaki
układające się w wymyślne wzory. Teraz nie było już śladu wejścia do jaskini
tylko chropowata szara skała. Podobnie jak po piątce kage.
-Wygląda na to, że to by było na tyle. – rzekła z lekkim
zawodem Hekate obserwując jak jej potężny towarzysz zbiera z oblodzonej ziemi
kryształy. – Chciałabym zobaczyć miny
tych shinobi, gdy zorientują się, że zabraliśmy ich cenne trofea wojenne. –
uśmiechnęła się chytrze – Jak myślisz kiedy kogoś przyślą?
-Cóż, wybiłaś tamtych samurajów, więc pewnie jeszcze dzisiaj
– odparł brodacz
-Nie powinni wchodzić nam w drogę. Durne namolne muchy. – rzekła kobieta dumnie unosząc głowę, po
czym odwróciła się na pięcie i zaczęła oddalać się szybkim krokiem.
Wtedy na niczego nie spodziewającą się Hekate ruszył Asagi, dzierżył
ostrza czakry ojca, zamachnął się jednym
z nich celując w szyję, kobieta w ostatniej chwili cofnęła się unikając ataku,
lecz tuż za nią pojawiła się Sayame. Członkini Ragnarok zdążyła tylko kątem oka
ujrzeć zaciśniętą pięść lądującą wprost na jej policzku. Siła uderzenia posłała
ją na skalną ścianę, która zatrzęsła się potężnie wzniecając małą lawinę śniegu
i kamieni.
Lukan niewiele mógł zrobić, by pomóc towarzyszce, gdyż z głośnym
okrzykiem zaatakował go Rock Lee. Zielona Bestia chciała kopnąć brodacza od
góry, ten jednak zablokował cios ramieniem wyglądało to jakby czas się
zatrzymał gdy olbrzym i szczupły mężczyzna mierzyli swe siły. Przeważył Lukan,
który odepchnął Lee od siebie. Uczeń Gaia znalazł się w powietrzu. Wtedy przez
zamarzniętą rzekę wprost na olbrzyma pomknął Takashi z aktywowanym chidori,
srebrzysty blask wypełnił wąwóz wraz ze złowrogim świergotem techniki. Jednak zanim dotarł do celu, członek Ragnarok
z dzikim krzykiem uderzył pięścią w ziemię, która zaczęła się kruszyć, niczym
rozbite szkło. Odłamki skał wzniosły się w górę wraz z wojownikami ledwo
utrzymującymi równowagę. Cały wąwóz i jego ściany zostały poprzecinane siecią
pęknięć i zaczęły się zapadać. Shinobi szybko wyskoczyli z wąwozu unikając
pogrzebania żywcem.
-Co za potworna siła. – szepnęła Hanabi spoglądając z góry
na zniszczenia
-Prawie jak Piąta
Hokage gdy się dowiedziała, że skończyło się sake. – stwierdził Takashi
-No, no, no.. Kogo my tu mamy? – rozległ się głos Hekate.
Wszyscy odwrócili się w tamtą stronę, nad brzegiem osuwiska stała koścista
kobieta spoglądająca złowrogo na drużynę shinobi, tuż za nią ujrzeli brodacza z
zainteresowaniem przyglądającemu się twarzom wojowników. – Czy mi się zdaje
Lukan, czy oni mają znaki świadczące o pochodzeniu z wioski Liścia?
-Nie inaczej Hekate. – odparł spokojnie wielkolud – Co
dziwniejsze to nie są przeciętni shinobi, których zwykle się spotyka. Mistrz
Taijutsu Rock Lee, córka przywódcy klanu Hyuuga Hanabi, Asagi Sarutobi wnuk
Trzeciego Hokage, córka Sakury Haruno najsławniejszej medyczki kraju Ognia, syn Sharingama Kakashiego, a do tego syn
samego Raikage. Takiej drużyny nie tworzy się przypadkowo.– spojrzał poważnie
na wojowników – Zostaliście tu wysłani z konkretna misją- powstrzymania nas jak
mniemam?
-Jesteś bystrzejszy niż by mógł świadczyć twój wygląd
gigancie. – rzekł Asagi – Więc może ułatwicie nam zadanie i się poddacie?
-Zaraz, zaraz, Lukan
–wzburzona Hekate nie zwróciła uwagi na słowa shinobi – Chcesz powiedzieć, że
ci z Konohy wiedzą o naszym celu?
-Nie inaczej, Hekate – odrzekł spokojnie, na twarzy kobiety
pojawił się uśmieszek
-To chyba powinniśmy się dowiedzieć skąd mają te informacje
– powiedziała mierząc wzrokiem grupę shinobi jej ręka zniknęła pod karmazynowym
płaszczem
-„Zignorowali
mnie”. – pomyślał poirytowany Asagi – „Pora chyba wkroczyć jestem najbliżej
więc zacznę. Wiatr na razie ucichł więc powinno być dobrze” – zaczął składać
pośpiesznie pieczecie - Katon:
Haisekishō! – z ust Sarutobiego wyleciała chmura dymu, która otoczyła dwójkę z
Ragnarok
-Głupku
myślisz, że zasłona coś wam pomoże? – zaśmiała się Hekate, wtedy Asagi
wykrzesał iskrę. Dym zajął się momentalnie powodując potężny wybuch.
-Dobra robota
kochanie. – powiedziała z uśmiechem Sayame
-To nic takiego..
-Nie cieszcie się, to jeszcze nie koniec. – odezwała się
Hanabi skanując chmurę dymu Byakuganem. Zasłona opadła ukazując dwójkę z
Ragnarok, Lukan był lekko osmolony natomiast na Hekate nie było widocznego
żadnego zadrapania. Zniknął jednak jej karmazynowy płaszcz, teraz ubrana była w
obcisły kostium osłaniający ja od stóp aż po szyję z tego samego materiału,
uwydatniał jej niemal szkieletową figurę. W dłoni pojawił się wielki miecz,
który powinien w normalnych warunkach zgnieść kobietę, ta jednak trzymała go
pewnie.
-Teraz to mnie zdenerwowaliście. – warknęła kierując się ku
Asagiemu uniosła broń z niesamowitą prędkością jakby nic nie ważył i zamachnęła
się celując wprost w głowę ucznia Shikamaru. Ten cofnął się pospiesznie, miecz
wbił się w ziemie tworząc wokół liczne pęknięcia.
-Jeju to przecież lita skała, a wszedł w to niczym w masło.
– mruknął Sarutobi przyglądając się jak kobieta wyciąga jednym ruchem broń.
-Asagi, Sayame zajmiemy się kobietą. Reszta niech wykończy
tamtego! – krzyknęła Hanabi. Hekate parsknęła śmiechem.
-Naprawdę sądzisz malutka, że masz z nami szansę?
Nie miała czasu mówić dalej, bo zaatakowała ją Sayame z boku
swoim prawym prostym. Członkini Ragnarok zablokowała pięść różowo-włosej płozem
miecza. Na chwilę zastygły w bezruchu. Wtedy niespodziewanie na broni pojawiły
się pęknięcia. Zdziwiona Hekate odepchnęła Sayame kopniakiem w brzuch i
uskoczyła kilka metrów dalej, z drugiej strony rzuciła się na nią Hyuuga. W
miejscu gdzie przed chwila stała ział krater. Asagi dzierżąc ostrza czakry zaatakował
ją czystym cięciem od góry, Hekate chciała zablokować broń Sarutobiego ta jednak
przecięła miecz kobiety, omijając głowę sztylet zagłębił się w ramię członkini
Ragnarok.
-Naprawdę sądzisz, że masz z nami szansę? – spytał Asagi
przykładając drugie ostrze do gardła. Hekate uniosła głowę spoglądając
Sarutobiemu w oczy.
-Spójrz uważniej kto tu ma przewagę.
Zbity z tropu Asagi zerknął na ranne ramię kobiety. Na jego
twarzy odmalowało się olbrzymie zdziwienie, nie było śladu cięcia, ani krwi
choć sztylet tkwił w ciele Hekate. Ta jednak zdawała się tego nie czuć i
uśmiechała się do zszokowanego shinobi. Wtedy z ciała kobiety, wokół miejsca
gdzie zatopiło się ostrze, niczym węże wypełzły wstążki krwisto czerwonego
materiału, które zaczęły oplatać broń shinobi i jego dłoń. Asagi wypuścił ostrze
i odskoczył z obrzydzeniem od przeciwniczki. Ta z rozbawieniem przyglądała się
jego reakcji.
-Co to było? – spytała Sayame, która znalazła się zaraz obok
towarzysza
-Sam chciałbym wiedzieć. – odparł Asagi. Tymczasem Hanabi z
uwagą przyglądała się kobiecie w czerwieni, która teraz obracała w dłoni ostrze
.
-Więc twój materiał potrafi też pochłaniać wszelką broń nie
tylko zmniejszać przedmioty? – zapytała użytkowniczka Byakugana. Hekate
zerknęła na nią lekko zaskoczona.
-A więc Hokage przekazał wam parę informacji przed misją? –
uśmiechnęła się złowieszczo – Może być ciekawie, chyba zabawię się z wami
trochę dłużej – rzekła spokojnie. Prawa ręka powędrowała do tyłu i po chwili
wyciągnęła zza pleców katanę, w lewej dzierżyła
broń Asagiego
-Zaczynamy drugą rundę.
Lee, Takashi i Tai zgodnie z rozkazem Hanabi ruszyli na
niewzruszenie stojącego Lukana. Zaszli go z trzech stron. Najpierw Lee
zaatakował brodacza serią kopnięć, które zgrabnie zablokował rękami, po czym
Zielona Bestia wyskoczyła w górę dając pole do popisu młodszym towarzyszom. Tai
aktywował zbroję Błyskawic i z niesamowitą siłą i prędkością uderzył pięścią w
mężczyznę. Ten skrzyżował przed sobą ręce by zablokować atak. Jednak cios
sprawił, że przesunął się o dobrych kilkanaście metrów, udało mu się jakoś
złapać równowagę. Ale wtedy czekał na niego już Takashi z gotowym Raikiri w
dłoni. Biegł w jego stronę od tyłu. Brodacz jakby wyczuł zagrożenie i zdołał
się odwrócić by zablokować atak. Syn Kakashiego wyskoczył w górę kierując swą
technikę wprost w twarz członka Ragnarok ten wyjątkowo zgrabnie jak na takiego
olbrzyma wykonał unik. Raikiri uderzyło w ziemię z głuchym hukiem. Lukan chwycił
szaro włosego w swoją potężną łapę i cisnął go w najbliższe drzewo,
chłopak stracił całe powietrze z płuc. Wtedy wielka dłoń brodacza przycisnęła
jego ciało do pnia, w którym powstało spore wgłębienie. Łapa wielkoluda
obejmowała cały tors młodego Hekate powoli zaciskała się. Chłopak słyszał jak
trzeszczą mu żebra czuł, że zaraz go zgniecie.
- „Submissio ex anima et corpore”– dobiegły go słowa olbrzyma. Nie
rozumiał ich, a może mu się wydawało…
-Konoha senpou! – dobiegł go krzyk Lee, który potężnym
kopniakiem w twarz odrzucił Lukana od młodego towarzysza. Chłopak oszołomiony
osunął się na ziemie i zaczął łapczywie łapać powietrze i kasłać.
-Wszystko w porządku? – spytał Tai pomagając wstać koledze.
-Tak, żyję. Wszystko Okey. – wysapał tylko. Przyglądał się
przez chwilę pojedynkowi Lukana i Mistrza Taijutsu, ten ostatni otworzył już
trzecią bramę także olbrzym miał spore trudności z unikaniem ciosów. Widać było
sporo obrażeń, zwisająca bezwładna lewa ręka, złamany nos, z którego buchała
krew, mimo to wielkoludowi nadal udawało się uniknąć większości uderzeń.
-To dziwne. – stwierdził Takashi – Czemu nie atakuje?
-Chodźmy lepiej mu pomóc i wykończmy go. – rzekł Tai
aktywując zbroje błyskawic zupełnie nie zwracając uwagi na słowa towarzysza.
-No tak. To pułapka! – krzyknął syn Kakashiego jednak było za późno Tai pomknął na plecy
członka Ragnarok, który zgrabnie zszedł mu z drogi jakby się tego spodziewał.
Ciemnoskóry chłopak wpadł na Lee atakującego Lukana od przodu obaj zwalili się
na śnieg wtedy brodacz uderzył dłonią w ziemię wypowiadając słowa:
- Shōheki genshō kakusui!
Wokół dwójki shinobi starających się wygrzebać z plątaniny
własnych ciał zarysował się świetlisty kwadrat, z którego wystrzeliły ściany i
połączyły się nad głowami zdziwionych ninja, zamykając ich w półprzeźroczystej
piramidzie. Lee widząc to natarł na jedną ze ścian silnym kopniakiem, ta jednak
ani drgnęła.
-Radzę tego nie powtarzać. – rzekł spokojnie Lukan – Im silniej
i częściej będziecie uderzać w piramidę to ta będzie się coraz szybciej
pomniejszać, aż was zgniecie.
Takashi przyjrzał się linii ścian, rzeczywiście wcześniej
bok kwadratu miał jakieś cztery metry
długości i tyle samo wysokości teraz pomniejszył się o jakieś pół metra
-On mówi prawdę – krzyknął do towarzyszy wlepiając wzrok w
piramidę – Ale zaraz, ona zmniejsza się cały czas!
-Nie inaczej, chłopcze – odparł Lukan tonem wykładowcy –
Bystry jesteś. Ta technika właśnie na tym polega, to taki akt dobrej woli wobec
przeciwnika- Może uderzać w nią powodując szybkie zmniejszenie piramidy, a co
za tym idzie przyśpieszyć swoją śmierć, lub czekać na uniknione. Zejście też
jest wyjątkowo bolesne- kości łamią się powoli, przebijają skórę od środka i
wbijają w narządy aż dotrą do tych, których zniszczenie spowoduje śmierć.
-Zatrzymaj ją! – krzyknął Takashi celując kunaiem w
wielkoluda, piramida miała już jakieś trzy metry.
-Nie zrobię tego. – odrzekł spokojnie – Wiesz jaka to frajda
patrzeć na ludzi, którzy wiedzą, że czeka ich śmierć i nic nie mogą zrobić. W
ich oczach pojawia się desperacja i strach wtedy są gotowi zrobić wszystko, by
przetrwać. Szkoda, że ty się nie złapałeś.
Syn Kakashiego z wściekłością w oczach aktywował Raikiri w
swojej dłoni i z niebywałą szybkością pomknął na przeciwnika. Lukan ze
znużeniem zamachnął się rękom odpychając szarowłosego, lecz ten niespodziewanie
zamienił się w skałę. Prawdziwy Takashi pojawił się za jego plecami i wbił mu
technikę w ramię. Olbrzym ryknął boleśnie gdy sieć błyskawic rozeszła się po
jego ciele i osunął się na kolana.
-Wyłącz tą technikę. – rzekł zimno do osłabionego członka
Ragnarok.
-Zapomnij chłopcze. – odparł tylko i niespodziewanie jak na
jego, wydawałoby się, ciężki stan zamachnął się i uderzył w bok Takashiego,
który bezwładnie poleciał wprost na Hanabi szykującą się do zadania ciosu
Hekate. Oboje przeturlali się po śniegu. Kobieta w czerwieni obrzuciła towarzysza
poirytowanym spojrzeniem.
-Dlaczego się wtrącasz? To moja walka! – warknęła
-Musimy wracać, już dość czasu tu straciliśmy. A co ci się
stało w policzek? – spytał zdziwiony. Hekate dotknęła dłonią twarzy na palcach
pojawiła się krew.
-No pięknie i jak ja się teraz pokarzę ludziom na oczy? – warknęła
rozeźlona – Nie dość, że będę miała śliwę to jeszcze to. Oby nie została mi
blizna. – spojrzała na shinobich – Zapłacicie mi za to. – Lukan otoczył ramiona
kobiety ręką.
-Ale nie dziś. – rzekł stanowczo – Teraz wracajmy i złóżmy
raport. – a po cichu dodał – Zbliżają się posiłki.
-No dobra. – odparła niechętnie po czym klasnęła w ręce
wypowiadając przy tym „Kai”. Pojawiły się błękitne płomienie, które ogarnęły
dwójkę z Ragnarok, by po chwili zniknąć wraz z nimi.
-Cholera. Uciekli. – warknęła Sayame zaciskając pięści.
-Mamy gorsze zmartwienia. – stwierdził Takashi wskazując na
świetlistą piramidę, w której uwięzieni byli Lee i Tai. Miała już wysokość
niecałych dwóch metrów. Grupa podeszła do bariery, by ją zbadać.
-Wiecie jak ją zdjąć? – spytał syn Raikage z nadzieją.
-Widziałam już gdzieś taką podobną barierę – stwierdziła
Sayame – ale do jej postawienia potrzebnych było z czterech wykwalifikowanych
shinobi.
-A wiesz jak ją dezaktywować?
-Nawet gdyby to mam na to za mało czakry – odparła Sayame
-Jeśli o czakrę pytasz to do Killera Bee śmiało wbijaj. On
ci siły nie poskąpi, wszystko co złe dzięki niemu ustąpi! – Rozległ się dobrze
znany wszystkim głos.
-Wujku! – wykrzyknął uradowany Tai
-Bee-sama jak nas pan znalazł? – zdziwił się Asagi
-Nie ważne – ucięła Hanabi – Myśli pan, że da radę
dezaktywować tą technikę?
Brat Raikage bez słowa podszedł do ściany piramidy tam gdzie
stał Tai.
-Hej młody przybij ze mną żółwika – rzekł z uśmiechem
przyciskając pięść do ściany, chłopak po drugiej stronie zrobił to samo. Przez
chwilę nic się nie działo wtedy na gładkiej świetlistej powierzchni zaczęły
pojawiać się pęknięcia. Potem piramida rozpadła się.
-Uff, jeszcze trochę, a nabawiłbym się klaustrofobii –
odetchnął Tai
-Chodźmy lepiej do Wilczych Szczytów. Musimy złożyć raport.
– powiedziała Sayame
-Taa , nie mamy się czym chwalić tamci zwiali – mruknął
Asagi
-Do tego zabrali wszystko z magazynu. Sprawdziłam
Byakuganem, nie zostawili nic. – dodała Hanabi po chwili milczenia, w której
wszyscy rozmyślali nad porażką kobieta oznajmiła – Ja zaraz po złożeniu raportu
wyruszam na poszukiwania Mikomi
-Ale.. – Takashi chciał coś powiedzieć
-Nie mamy czasu. – przerwała Hanabi – Widzieliście tych ludzi,
walczyliśmy z nimi są potężni i niebezpieczni. Nie wiem czego chcą od mojej
siostrzenicy, ale to na pewno nic dobrego. Czuję ponadto, że to dopiero
początek.
-I to jest dobre podejście! – krzyknął z entuzjazmem Lee –
Rozpoczynamy akcje poszukiwawczą!
-Przykro mi brachu, ale Hokage ma dla ciebie inne zadanie. –
odparł Bee – Masz stać na straży wioski, więc niestety musisz wrócić. To samo
tyczy się ciebie młody – zwrócił się do Taia – Wracamy do wioski.
-Ale.. – oburzył się chłopiec
-To rozkaz Raikage młody, bez dyskusji.
-Mimo to ja wyruszam jak tylko przekażemy złe wieści. –
rzekła twardo Hanabi – Muszę pomóc odnaleźć Mikomi. Hinata nie może opuszczać
wioski, więc zrobię to dla niej.
Killer Bee przyjrzał się kobiecie z uśmiechem po czym
podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.
-Prawdziwa z ciebie siostra. – rzekł sięgając do kieszeni –
Sądzę, że to wam się przyda. – podał jej jakieś zawiniątko
-Czy to..?
-Prezent od Szóstego. Nie zdążył go wam dać.– uśmiechnął się
ciemnoskóry, kobieta schowała zawiniątko do kieszeni
-Dziękuje.
-Nie martw się na pewno się odnajdzie. –zapewnił brat
Raikage
-Mam nadzieję – powiedziała Hanabi. Wiedziała, że musi
zrobić wszystko co w jej mocy, by odnaleźć małą siostrzenicę, gdyby coś jej się
stało Hinata nie przetrwałaby tego. Muszą się śpieszyć.
Daleko od bezpiecznej wioski i jakiejkolwiek przyjaznej
ludzkiej siedziby, pewna mała dziewczynka kuliła się z zimna i strachu.
Przywarła mocniej plecami do chropowatej kory potężnego dębu, schowała twarz w
kolanach i mocniej okryła się ciemną peleryną. Jednak to niewiele pomagało,
nadal czuła na sobie świdrujące, żółte oczy, które czujnie śledziły najmniejszy
jej ruch i napawały ją przerażeniem. Zastanawiała się, czy Ares nie potrzebuje
snu, albo Ezaw. Już całe dwa dni spędzili na morderczej podróży przez dzikie
ostępy, a na żadnym z nich nie widać było wyraźnego zmęczenia.
-„Oni nie są normalni” – pomyślała Mikomi Uzumaki
spoglądając w górę, przez gęste gałęzie drzew prześwitywało siwo-srebrzyste
światło księżyca w pełni.
-„Ezaw jest co najmniej dziwny i straszny” – kontynuowała
swoje rozmyślania – „Gdzie on tak znika na każdym postoju? Nie ma go czasem
kilka godzin, tak jak teraz. – córka Naruto odruchowo chciała chwycić kosmyk
swoich włosów, wtedy przypomniała sobie, że ponury mężczyzna ściął je gdy była
nieprzytomna prawdopodobnie użył do tego noża myśliwskiego o czym świadczyły
postrzępione nierówne kosmyki. Dlaczego to zrobił? Nie mogła zrozumieć, a nie
odważyłaby się spytać – Z resztą co za
różnica, czy jest czy go nie ma i tak nie dam rady uciec nie wiem nawet gdzie
jestem.”
Oczy rudowłosej zaszkliły się, po chwili po policzkach
potoczył się łzy, zaczęła cicho łkać. Czuła się taka samotna, tak tęskniła za
domem, rodziną. Przerażał ją jej strażnik gotowy przygwoździć ją do ziemi swoją
wielką łapą gdyby choćby próbowała wstać gwałtowniej. Tak jak podczas
pierwszego postoju, gdy potwór trzymał ją tak aż do powrotu Ezawa. Była taka
słaba i nikomu niepotrzebna, pewnie nikt nawet jej nie szuka, bo jeśli tak to
dlaczego tata jeszcze jej nie znalazł? Zaniosła się jeszcze głośniejszym
szlochem nie zważając na obecność Aresa. Ten straszny mężczyzna porwał ją z jej
domu i niósł gdzieś w nieznane. Co ją tam czekało? Bała się choćby myśleć. Tak
chciała, by tata ją stąd zabrał do domu, by mama przytuliła ją do siebie i
powiedziała, że to wszystko to był zły sen. Ale nie był wiedziała o tym i to
było najstraszniejsze.
-Hej, ktoś tu jest? – rozległ się czyjś głos. Mikomi drgnęła
czy jej się śniło? Uniosła zapłakane oczy i zwróciła je na przeciwny koniec
polany. Wśród drzew majaczył się jakiś niewyraźny kształt podążający w jej stronę, serce zabiło jej
mocniej. Tata? Postać weszła w większą plamę światła miesiąca przebijająca się
przez listowie. Dziewczynka ujrzała niewysoką postać o ciemnych włosach, w
jasnej twarzy odbijał się blask księżyca. Mikomi zamarła, był to chłopiec w
mniej więcej jej wieku, pełna złych przeczuć spojrzała na leżącego przed nią
Aresa. Pies nie patrzył już na nią utkwił wygłodniałe spojrzenie w niczego
nieświadomym chłopcu, który wkroczył na polane. Pies bezgłośnie niczym wytrawny
myśliwy przyczaił się, napiął wszystkie mięśnie gotowy skoczyć na swą ofiarę.
Mikomi wstała gwałtownie przerażona.
-Uciekaj! Szybko! – krzyknęła na całe gardło,
zdezorientowany chłopiec rozejrzał się nieprzytomnie szukając źródła głosu
ujrzał za to pędzący wprost na niego ciemny, wielki kształt. Uskoczył szybko mu
z drogi przywierając do potężnego pnia dębu. Pies wyhamował i odwrócił się ku
swej ofierze całkowicie ogarnięty dzikim instynktem łowieckim z chrapliwym
warknięciem znów rzucił się na chłopca sparaliżowanego strachem. Mikomi
zapomniała całkowicie o swoim strachu przed Aresem jej ciało jakby samo się
poruszało i stanęło na drodze pędzącego psa.
-Zostaw go proszę! – krzyknęła rudowłosa, lecz potwór nie
miał zamiaru się zatrzymać
-Uważaj! – chłopiec zepchnął ją z drogi psa, oboje upadli na
ziemie, potężna łapa minęła ich głowy o centymetry. Ares uderzył bokiem w
drzewo przy, którym przed chwilą stał chłopiec. Nawrócił się szykując się do
kolejnego ataku. Przerażone dzieci nie miały czasu, by wstać z ziemi, odruchowo
przytuliły się do siebie czekając na swój koniec. Nagle ziemia zadrżała, zanim
pies zdążył zrobić krok w ich stronę grunt pod nim zawalił się, Ares ze
skowytem opadł na dno zapadliska, które zaraz zamknęło się odcinając mu drogę
ucieczki i grzebiąc żywcem.
-Sucharku, bądź tak dobry i następnym razem jak idziesz za
potrzebom to nie oddalaj się tak bardzo od obozu. – rozległ się lekko kąśliwy
głos. Mikomi kręciło się od tego wszystkiego w głowie. Czy to jej wyobraźnia? Czy ten straszny pies
naprawdę zginał? Usłyszała jeszcze czyjeś dziarskie zbliżające się kroki, a
potem osunęła się bezwładnie w ramiona chłopca.
Hej! Od 2 dni sie zabierałam do tego rozdziału, ale co przeczytałam kilka zdań to musiałam zająć sie czymś innym, ale na szczęście udało mi sie w końcu przeczytać. Muzyka na prawdę fajnie dobrana (ja uwielbiam czytać gdy mi gra w tle :) ) myślałam, że może uda się ludziom z konohy złapać tą dwójkę ale nie mieli tak łatwo niestety. Bardzo mnie ciekawi co to był za chłopiec który pojawił sie na końcu rozdziału. Nie moge sie doczekać kolejnej notki. Pozdrawiam i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńnaprawdę są bardzo silnymi przeciwnikami, czyżby Mikomi została uratowana...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia